Gahan, Fletcher, Gore o nowej płycie Dziennik (17.04.2009)
"Dźwięki wszechświata" – tytuł waszej nowej płyty brzmi dość patetycznie. Skąd pomysł na niego?
Dave Gahan: Myślę, że utwory na tym albumie... mają pozytywny wydźwięk. Są bezpośrednie, mają więcej duchowej treści, jeśli można to tak określić. Bardziej otwierają się na świat zewnętrzny. Poza tym "Sounds Of The Universe" świetnie brzmi, podoba mi się bezczelność tego tytułu.
Andrew Fletcher: W tekstach nowych piosenek kilkakrotnie pojawiło się słowo "wszechświat", które jest dość pompatyczne, a przez to zabawne. Dlatego uznaliśmy, że dobrze sprawdzi się w nazwie.
Czym się różniło nagrywanie tego albumu od poprzedniego "Playing The Angel"?
AF: Muzycznie być może poszliśmy w bardziej elektroniczne klimaty: Martin obsesyjnie kupuje nowe, a właściwie stare syntezatory na ebayu. Wzbudzają nasze duże zainteresowanie i gdy tylko pojawia się następny, natychmiast go wypróbowujemy – fajna zabawa. Myślę, że największa różnica, jeśli chodzi o ten album polega na tym, że Martin w ostatnich latach stał się bardzo twórczy, więc mamy znacznie więcej utworów niż zwykle.
Czy relacje w zespole zmieniły się podczas nagrywania tej płyty?
DG: Myślę, że zmienił się charakter mojej interakcji z Martinem, jestem pewniejszy moich pomysłów i czuję, że spotykają się z pozytywnym odzewem. Często zostają zrealizowane, a to miłe uczucie. To bywa dziś dla mnie naprawdę trudne: śpiewać cudze piosenki i je interpretować. Z jednej strony robię to po swojemu, z drugiej – siedzi koło mnie autor, który ma jasną wizję tego, jak utwór powinien zabrzmieć: jak nuty i słowa powinny być wyśpiewane. Szczerze mówiąc, dawniej łatwiej mi się było podporządkować, ale przy pracy nad kilkoma ostatnimi płytami, wliczając tę najnowszą, czułem się już znacznie pewniejszy swoich pomysłów. Dzięki temu zyskałem wolność ekspresji w ramach projektów zespołu. Oczywiście kompromis jest nieodłączną częścią pracy w grupie. Często dzięki niemu można przeżyć miłą niespodziankę. Czasem dobrze jest nie starać się wszystkiego kontrolować i trzymać się kursu. Zauważyłem, że podczas pracy nad tą płytą Martin i ja zgadzaliśmy się dużo częściej niż kiedyś. Okazało się, że bez wcześniejszych uzgodnień mieliśmy podobne spojrzenie na pożądany kształt tych piosenek.
Martin Gore: Myślę, że atmosfera w zespole z czasem się poprawiła. Zasłynęliśmy różnymi nieporozumieniami w dawnych czasach, ale to już przeszłość. Nieźle nam się pracowało podczas nagrywania "Playing The Angel", potem była fantastyczna trasa koncertowa. Cieszyliśmy się, gdy dobiegła końca, ale czuliśmy też trochę żalu, że to już. W takim duchu kontynuujemy współpracę i wszyscy są znacznie mniej drobiazgowi niż kiedyś.
Komponujecie w podobny sposób? Wypracowaliście wspólną metodę tworzenia piosenek?
DG: Mamy z Martinem zupełnie odmienną techniką. Martin jest tradycjonalistą: siada z gitarą albo przy pianinie i rozwija pomysł, szuka melodii, a przy tym jest znacznie sprawniejszym muzykiem ode mnie. Ja komponuję w zupełnie inny sposób. Współpracuję pod tym względem z Christianem Eignerem i Andrew Philpottem – zaczęliśmy razem tworzyć po trasie promocyjnej "Playing The Angel". Wspólnie nagraliśmy i wyprodukowaliśmy mój solowy album "Hourglass" i dla mnie praca z DM była swego rodzaju kontynuacją tego procesu twórczego. Kiedy nagrywałem demo piosenek napisanych na tę płytę, myślałem cały czas: "nie bądź zbyt drobiazgowy w kwestii brzmienia piosenki, bo ważny jest wkład innych". Czyli praca ekipy producenckiej, a przede wszystkim Martina. On miał duży wpływ na kształt moich kompozycji na tym albumie.
MG: Słuchając całej płyty, trudno poznać, które piosenki są moje, a które Dave’a, bo wszystkie przeszły obróbkę brzmieniową Bena. Gdy Dave nagrał wokal, a ja dorzuciłem chórki i gitarę, dopiero wtedy zabrzmiały po prostu jak Depeche Mode.
Dlaczego ponownie wybraliście Bena Hilliera na producenta płyty?
AF: To w Depeche Mode niezwykły przypadek, że pracujemy drugi raz z tym samym producentem. Zwykle ich zmieniamy, bo żaden nie chce z nami nawiązać ponownej współpracy – pierwsza okazuje się najgorszym okresem w jego życiu. Uważaliśmy jednak, że nagrywanie "Playing The Angel" poszło bardzo sprawnie i dlatego postanowiliśmy powierzyć kolejny album Benowi, a on miał czas się nim zająć. Brakuje nam jednego człowieka, bo Alan Wilder odszedł z Depeche Mode dobrych parę lat temu, a on był chyba najlepszym muzykiem w zespole. Nie wzięliśmy nikogo na zastępstwo, więc potrzebujemy ekipy, która przejmie jego rolę. Miło się razem pracuje: zwykle wystarcza nam Ben, ale mamy jeszcze dwie osoby, z którymi wcześniej nie nagrywaliśmy, więc wciąż coś się zmienia.
DG: Bardzo dobrze pracowało nam się razem przy "Playing The Angel". Ben potrafił dać nam kopa w tyłek, a tego naprawdę nam było potrzeba. Praca nad płytą jest pracą zespołową – mówiłem to już, ale powtórzę: jesteś tak dobry jak ludzie, którymi się otaczasz. Szczególnie w takim zespole jak Depeche Mode, który stworzył mnóstwo materiału w ciągu wielu lat. Czuję, że jesteśmy w idealnym punkcie, by zgłębiać nowe pomysły dzięki współpracy z nowymi ludźmi. Zawsze się obawiałem tego, by grupa nie zamieniła się w parodię samej siebie. Byśmy nie zaczęli myśleć, że możemy odcinać kupony od dawnych sukcesów, bo nie na tym polega sztuka. Trzeba starać się wciąż iść do przodu. I stawiać sobie wyzwania.
Dave, jaki jest twój ulubiony utwór z nowej płyty?
DG: Mam kilka ulubionych, choć ten zestaw wciąż się zmienia. Obecnie jest nim "Come Back", który napisałem z Andrew i Christianem. Przeszła wiele poprawek od czasów wersji demo. "In Chains" to kolejny faworyt – klasyczny soulowy numer, ma taką atmosferę, że mógłby należeć do repertuaru Marvina Gaye’a. Ma liryczny klimat, piękny tekst i wspaniale mi się ją śpiewało. Dużo się natrudziłem, by osiągnąć taki efekt wokalny, jakiego szukałem, ale w końcu się udało.
Dlaczego na pierwszy singiel wybraliście akurat "Wrong"?
MG: Czuliśmy, że ten numer stanowi pewnego rodzaju deklarację. Nie jest tak klasycznym utworem w stylu Depeche Mode, jak na przykład "In Sympathy", które może zostać jednym z kolejnych singli, o ile te mają w dzisiejszych czasach jakiekolwiek znaczenie. Może jako narzędzie promujące płytę? W każdym razie lubimy wybierać na pierwszego singla nietypowy dla zespołu numer